Symbole religijne przynależą świątyniom lub miejscom prywatnym wiernych. Tymczasem symbole chrześcijańskie wchodzą - z sukcesami - również w miejsca świeckie. Coś za coś. Symbol w miejscu świeckim staje się własnością kulturową i może być użyty w innych, mniej czy bardziej kontrowersyjnych kontekstach. Jednak artyści wcale nie uważają, że im wszystko wolno. W końcu mogliby sobie powiedzieć: krzyż w Sejmie, więc performance w kościele. Nie zdarzyło się jednak, żeby ktokolwiek zakłócił nabożeństwo jakąś akcją. A przecież osiągnąłby przy tym superskandal i supernagłośnienie. W sferze publicznej artysta może tyle, na ile pozwolą mu instytucje.
(Maria Anna Potocka w: Anna Zielińska, Kiedy kupa jest sztuką, a kiedy sztuka kupą?, „Gazeta Wyborcza Kraków”, 25 lutego 2012.)
symbol przedmiot lub znak zastępujący, reprezentujący, oznaczający, przywodzący na myśl (na zasadzie umowy, asocjacji myślowej) jakieś pojęcie, czynność, przedmiot, zwł. widomy znak czegoś niewidzialnego. Z gr. sýmbolon 'znak (rozpoznawczy) reprezentowany przez 2 połowy przedmiotu podzielonego między 2 osoby.
„chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Toś nas Boże przesycił tym chlebem, zbyt; spowszedniał nam, zbyt; podaż przewyższyła popyt, zbyt.
Rok około 1983, siedzę w gminnej wsi na dolnośląskim w babcinej kuchni, głodny jak pies bo babcia musiała wszystkim ponarzekać na swój stan zdrowia. Nareszcie wyjmuje z szafki bochen, wyciąga nóż i kreśli nim znak krzyża. Odkraja pietkę (w poznańskim odkrajałaby kromkę) i chowa ją do pieca żeby wyschła na suchar, które o świcie dziadek przegryza popijając herbatą przed wyjściem w pole. Dziś często znakiem krzyża kładzie się na chlebie cień przelatującego nad śmietnikiem ptaka.
Krzyż też nam spowszedniał, warto byłoby się zastanowić gdzie go jeszcze nie ma, i czy mamy gdzie ewangelizować, mamy ewangelizowany sejm, każdą klasę szkolną, plac przed pałacem prezydenckim, i świeżo przekłute uszy, maczając łapska w wodzie święconej kreślimy znak krzyża tak nieświadomie i tak machinalnie, że bardziej przypomina znak litery „I” lub małej litery „b”.
Biblia, święta (?) księga chrześcijan. W tym czterowyrazowym równoważniku zdań nie pasuje obecnie tylko jedno. Ile razy w roku? Czy tylko dwa razy gdy jest koniecznie potrzebna? Bo trzeba odprawić teatralny ceremoniał wigilijnego czytania (tak, teatralny, bo nie jest to zwyczajny ceremoniał głowy domu, a z niedzielnego czytania pewno już przy wieczornej emisji „Tańca z gwiazdami” niewiele ktokolwiek z nas pamięta). Czy też za drugim razem, choć wtedy łatwiej zapamiętać gdzie ją położyliśmy, wszak dopiero wigilia minęła, gdy ksiądz proboszcz już się zbliża, już puka do mych drzwi?
Nie wywyższam się. Lepszy nie jestem. W latach 80-tych, gdy trudniej było zdobyć Biblię Tysiąclecia, pierwszy własny egzemplarz tejże udało mi się zdobyć w zgorzeleckim zborze Kościoła Baptystów. Tak, właśnie tam, dwie katolickie parafie mego miasteczka nie były w stanie sprowadzić i wyposażyć swych oddanych (wtedy jeszcze) parafian. W każdym razie nie mała ich na podorędziu. To była dla mnie bardzo ważna wtedy księga i pilnowałem jej jak oka w głowie. Wędrowała razem ze mną po Polsce, jak najcenniejszy dorobek życia. Była? W pewnym sensie jest nadal, tak jak i nadal jestem w jej posiadaniu. Tylko czy tak ważna skoro złapałem się na tym, że kładąc się spać położyłem na niej paczkę papierosów, żeby rano mieć je w zasięgu ręki? Dywagując, położenie Biblii przy mym łożu nie świadczy, jakobym ją wieczorami czytywał, wylądowała tam przypadkiem położona w poszukiwaniu całkiem innej książki. W każdym razie zastanowiłem się dlaczego straciła ona dla mnie jakąś cząstkę tajemnicy i dlaczego nie pozwoliłbym sobie na podobne zachowanie w stosunku do posiadanego Koranu? Czy jest to spowodowane przebytym wspólnie czasem, czy też tym, że należy już do kanonu „lektur przeczytanych”? Czy powód też leży na innej płaszczyźnie? Dostając Koran od imama pamiętam jego podejrzliwy wzrok i długie zastanowienie zanim poszedł po Koran. Pamiętam też z jakim naciskiem prosił o poszanowanie należyte Koranowi, bo to dla nich jest (tu bardzo mocno położony nacisk) „święta księga”. Dałem słowo, że będę go szanował. Dziwne, w czasach gdy Biblia nie była łatwo osiągalna, nie musiałem takiego słowa nikomu dawać.
„Symbole religijne przynależą świątyniom lub miejscom prywatnym wiernych. Tymczasem symbole chrześcijańskie wchodzą - z sukcesami - również w miejsca świeckie. Coś za coś.”Właśnie. Coś za coś. Czy warto było? Czy faszerowanie krzyżami każdego miejsca na pewno przyniesie oczekiwane rezultaty? Czy uczynienie z chrześcijaństwa i jego symboli, rynku zbytu, nie jest właśnie powodem braku szacunku? Może warto było zostawić trochę tajemnicy, warto było zostawić jasny podział, miejsc świętych dla rzeczy świętych, a nie mieszać wszystko w jednym tyglu? I może zamiast skarżyć i obwiniać artystów wykorzystujących symbole religijne, warto byłoby się zastanowić, gdzie leży nasza Biblia i czy to nie nasza wina. Czy Kościół jako instytucja nie przyczynił się bezmyślną nachalnością do dewaluacji własnej tajemnicy, a będzie ona raczej postępować, bo symbole religijne wykorzystywane jako rekwizyt artystyczny nie zyskają na znaczeniu religijnym. Mogłyby, gdyby artyści działali w celach propagandowych dla Kościoła. Ale czy to leży w gestii artystów? Mogłyby też zyskać na znaczeniu estetycznym, ale też wątpliwe, prędzej w nadmiarze wykorzystywane staną się tanim chwytem marketingowym co drugiego aspirującego do miana twórcy, artysty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz