czwartek, 24 maja 2012

Bar mleczny, cz. 2.


Solone frytki są pryszczate jak twarz młodej dziewczyny z przeciwka i kuszą jak jej małe piersi. Do frytek zwyczajowo schabowy. Zamawianie znanych potraw nie zobowiązuje do myślenia i tworzenia nowych kompozycji. Dla urozmaicenia i zabicia czasu dobieram tylko znaną mi już w smaku grochówkę. W trakcie jedzenia zupy lubię sobie naiwnie wyobrażać, jak kucharka za ścianą obtacza i smaży tuż wcześniej ubity kawałek schabu. Na szczęście olej musiał być nagrzany, bo w połowie zupy oznajmiono  - "schabowy z frytkami!". Zawsze dziwnie się czuję, gdy wszyscy wiedzą co zamówiłem. Równie dobrze mógłby mi każdy zaglądać podczas jedzenia w talerz.
Przy drugim kęsie mięsa, z wiecznie odpadającą panierką, pryszczata dziewczyna wstaje do wyjścia. Na koszulce ma wizerunek gładszej, bardziej wypielęgnowanej kobiecej twarzy, z podpisem "love".
Wszędobylskie love. W rozmowie pomarszczonych pań stolik po lewej (jedna z nich to chyba ta bez szyi), w zawołaniu kelnerki "mielony z ziemniaczkami!", choć w jadłospisie były z masłem, nie z miodem, a mi podano z frytkami, nie fryteczkami. W wyprowadzeniu inwalidy na wózku na balkon przeciwległej kamienicy też jest dużo love, zaczerpnie powietrza, w czterech ścianach cały dzień nie siedzi, depresji nie dostanie, nie wjedzie na ulicę pod samochód, a z drugiego piętra się nie rzuci. Sparaliżowany. Bóg kocha go takiego, jakim jest, więc i ja go kocham. Love jest w bezwiednym głaskaniu długich blond włosów pryszczatej dziewczyny, która pewnie w tej chwili nie myśli, że czyjś dotyk byłby milszy i bardziej love.
Nawet we mnie się zagnieździło, bo w każdym szukam braków nie tylko, by uzasadnić i uprawomocnić ich bytność w barze, ale żeby znaleźć w nich powód do zbliżenia i sympatii. Choćby ten pan w rogu sali, bez wąsów i z gęstą, równo przystrzyżoną, białą brodą. Wygląda, jakby brakowało mu żuchwy, a zarost służył jedynie pokryciu wstydliwego ubytku. Wkłada pod górną wargę kawałek sałatki warzywnej i broda zaczyna się poruszać. Przeżuwa dokładnie, czyli coś tam posiada. Przez moment przemyka mi myśl, że gdybym przysiadł się i porozmawiał, poznałbym, czego lub kogo mu brakuje, co go kaleczy i pozwala mu jadać w barze mlecznym.
Zabrakło mi odwagi, wkładam ostatni kawałek pozbawionego już panierki mięsa i przeżuwając, odnoszę po cichu talerze. W drzwiach zastanawiam się, czy zasłużyłem na obiad.

środa, 23 maja 2012

Bar mleczny


                                                                           I chociaż mamy dwie nogi,
                                                                           Ręce też, ludzie nie mówią nam dzień dobry.
                                                                                     (Katarzyna Nosowska "O nas")


W barach mlecznych jedzą kaleki. W drzwiach pojawia się para, niska, przychuda kobieta, wykrzykująca "dzieńdobry" i o dwie głowy wyższy mężczyzna, z denkami od słoików na nosie i wysuniętą górną szczęką. Mówi "siędobly". Pan stolik na lewo skłania głowę. Narobili szumu kuśtykaniem, przesuwaniem krzeseł i dawaj do kolejki. Swojego schabowego mam już do połowy zjedzonego. Pan stolik na lewo staje, odnosi talerze i kieruje się ku wyjściu. Przychuda kobieta dopada do niego i zakrzykuje:
- A wie pan! U nas na osiedlu ostatnio poumierało tyle ludzi! Z pięcioro!
"Musieli pewnie" myślę i wsuwam kęs mięsa w usta. Pan od stolika na lewo:
- U nas w stowarzyszeniu też parę osób umarło. A Pani widzę przygłucha?
- Co, proszę?!
- Pani coś przygłucha, widzę! - pan od stolika na lewo wskazuje palcem ucho.
- A tak! Zawiało mnie! A u nas na osiedlu poumierało tyle ludzi! Do widzenia! - i wraca do kolejki.
Biorę kolejne kęsy jałowego mięsa i zagryzam frytkami bez smaku. Zapomniałem poprosić o sól. Przygłucha kobieta wykrzykuje kolejce o osiedlowych agoniach.
- Ma pani oprócz bonów do dopłaty 11 groszy - kasjerka.
- 11 groszy! To ja dopłacę!
Denka od słoików szurają nogami tam i z powrotem i noszą talerze z zupą, drugim daniem i metalowe sztućce. Skąd do cholery wzięli metalowe sztućce? Przynieśli z sobą? Nim siądą zciągają z siebie jedną z dwóch brudnych kurtek. Pani stolik na prawo siedzi z widelcem w dłoni, plastykowym, plastykowym okiem wpatrzona w przestrzeń. Po lewej kuśtyka po jedzenie pani bez szyi.
Wkładam do ust kolejny kawał mięsa i dojadam frytki, w wzrastającym poczuciu winy. Mnie stać na jedzenie, jestem zdolny do pracy, zdrowy, mam dobrą dykcję. To dobre miejsce dla mnie. Bar mleczny dla kalek.