niedziela, 9 stycznia 2022

To A(...)

You never told me I was so special
in our lives, the only one in our twenties.
Sun rise over your city a few minutes earlier.
When the poets peeped in ass each other,
looking like a golf ball. We played on words, 
the phrases were child's plays in our hands.
We looked for the meanings, of words,
of phenomena and ourselves, 
glanced against the same star
but rays were not the same.
What the hell was the matter? With us?
Besides us? Did it any fucking matter?
How are you feeling in your birthday?
Use the ellipsis, one more time.
Our memories are settling on the Waste Peak.

środa, 29 grudnia 2021

Pogrzeb ojca

Nie wszedł do kaplicy cmentarnej, stanął dyskretnie za grupą gości otoczonych gromadką dzieci w ubrankach w stonowanych, regulaminowych kolorach, równie regulaminowo powstrzymywanych w miejscu ostrymi spojrzeniami i krótkimi, przyciszonymi komendami. Po pół godzinie wysypał się na placyk tłum i począł formować nieskładnie orszak. Robert nigdy nie zastanawiał się nad tym, że jego rodzina może być tak liczna. Oprócz twarzy braci i siostry miał trudności z przyporządkowaniem twarzy do imion, młodszych nie był w stanie zidentyfikować. Nie zauważył też kiedy tuż przy nim pojawił się brat.

– Cześć. Dołączysz do nas?

Robert spojrzał na niego przez moment, przerzucił wzrok na sylwetkę siostry wspartej na ramieniu męża i drugiego, młodszego brata, i szepnął spokojnie:

– Wróć do szeregu.

Twarz Jakuba stężała na moment, westchnął i odchodząc rzucił zrezygnowany:

– Jak chcesz.

Robert nigdy nie mógł zrozumieć, czemu w drodze na miejsce pochówku ludzie zawsze się tak wloką. Naprawdę im wszystkim zależy na przedłużaniu męczarń, czy we wszystkich drzemie to nienaturalne zamiłowanie do autoagresji? Przy grobie stanął tuż za uformowanym tłumem, skupiając się na postaci siostry. Po skończonej uroczystości usiadła na ławeczce. Tłum rzedniał, po kilku minutach przy grobie pozostała tylko ona w towarzystwie męża i braci. Odwróciła się do nich i coś krótko powiedziała. Mężczyźni kiwnęli głowami, wyprostowali się i powoli skierowali ku wyjściu z cmentarza. Olga po chwili odwróciła wzrok od grobu i spojrzała na Roberta, jakby czekała na wykonanie niewypowiedzianego polecenia. Nie odwrócił wzroku, powoli ruszył w jej kierunku i usiadł u jej boku. Zdziwił się gdy wsunęła palce w jego dłoń i oparła głowę na ramieniu.

– Nie spodziewałam się tu ciebie.

Patrzyli beznamiętnie na czarne wieko trumny, Olga co chwilę ocierała opadające po twarzy łzy.

– Ty już go pogrzebaleś za życia, co?

– Chyba tak. Nie zastanawiałem się nad tym szczególnie – odpowiedział.

– Nie byłeś jego powodem do dumy.

– Nigdy o to nie zabiegałem.

Pochylił się i wyciągnął z plecaka butelkę wina, odkorkował, przechylił nad grobem i trochę wylał na ziemię. Potem  wziął łyk i podał butelkę siostrze.

– Nigdy nie miałeś szacunku do nikogo i niczego. Żadnych zasad, co? – powiedziała z ironią sięgając jednak ręką po wino.

– Mam swoje własne zasady.

– I uparcie się ich trzymasz?

– To jedna z nich – odpowiedział odbierając z jej rąk butelkę i chowając w plecaku. Nie wypuszczał jej dłoni, gładząc delikatnie skórę kciukiem. Odwróciła wzrok od grobu i zaczęła się wpatrywać w niego, badając jego siwe włosy, profil twarzy i policzki pokryte dwudniowym zarostem, jakby szukała cech wspólnych z twarzą zapamiętaną sprzed lat.

– Pocałuj mnie... – szepnęła nagle.

Robert nie myślał czemu to robi, spojrzał na siostrę i pochylił się. Pogrążył się w smaku słonym od łez, cierpkim od wina i słodkim kobiecym oddechu. Po chwili Olga odsunęła głowę i oparła znów na jego ramieniu. Nie dbali o dochodzący zza pleców odgłos oddalających się cicho kroków.

– Muszę na nią patrzeć? Na cholerę mi widok trumny, już sam widok grobów jest przytłaczający – zapytała wpatrując się w lśniącą czerń.

– Pewnego dnia, gdy będzie ci się wydawało, że zapomniałaś, zrozumiesz, do czego był ci potrzebny ten widok. Wcześniej, zanim zdarzenia i widoki nabiorą sensu, człowiek nigdy nie wie i nie rozumie, co mają na celu.

– Jak u Koheleta?

– Tak. Jak u Koheleta.

Nieopodal pod płotem dostrzegł wsparte o drzewo dwie łopaty. Podniósł się i przyniósł je, jedną wręczając zdziwionej Oldze:

– Chodź, trochę przykryjemy 

– Nie powinniśmy, Robert...

Uśmiechnął się i zabrał do pracy, wkrótce dołączyła i Olga. Gdy ziemia przykryła trumnę przerwał, podszedł do siostry i zabrał jej narzędzie. Wbij łopaty w ziemię, złapał Olgę za rękę i poprowadził lekko do wyjścia. Tuż przed bramą cmentarną, za którą na parkingu przy samochodzie czekali jej mąż i bracia, zatrzymał się i wypuścił z uchwytu jej palce. Spojrzała na niego bez zdziwienia. W jej oczach błysnęła na moment ironia, ledwie wyczuwalna w jej głosie:

– Nie jesteś z tych synów co wracają, co?

– Idź już. Czekają na ciebie.

Odwrócił się i ruszył w kierunku szczytu wzgórza cmentarnego. Usłyszał chrzęst żwiru pod jej stopami, coraz dalszy, i pytający głos brata:

– Olg...

– Wsiadajcie – spokojnie i stanowczo przerwała mu Olga – nie każmy gościom dłużej na nas czekać.

W połowie drogi do kaplicy Robert minął dwóch pracowników cmentarnych bez pośpiechu zmierzających w dół zbocza. Uśmiechnął się do siebie wyobrażając sobie ich zaskoczone miny.

sobota, 13 listopada 2021

Nim skończy się rozdział

– Wieki cię u nas nie było.

– Będzie piętnaście lat – odpowiadam.

Niewiele się zmieniło w Whistle Stop Cafe. Kilka nowych ilustracji na ścianach, kilka nowych twarzy. Zamawiam kawę i pytam właścicielki lokalu o dwóch starych bywalców, którzy zwykle o tej porze tu bywali.

– Oni się już stołują w lepszych lokalach, z wieloma gwiazdkami. Nasze ziemskie żarcie okazało się zbyt ciężkie na ich żołądki. – odpowiada typowym dla niej poczuciem humoru.

Siadam na zwykłym miejscu w rogu sali, skąd doskonale widać cały lokal, parkujące przed nim pojazdy, a za nimi regularnie przejeżdżające pociągi, z których przez cały dzień ledwie kilka się tu zatrzymuje. O tej porze roku przy pierwszych nocnych mrozach, co jakiś czas trzeba przetrzeć zaparowaną szybę, żeby nie tracić kontaktu z rzeczywistością.

Szefowa przynosi mi kawę tak, jak lubię, w ceramicznym kubku.

– Dziekuję.

Odpowiada mi uśmiechem i odchodzi. Zawsze miała doskonałe wyczucie. Zwykle przysiadłaby na brzegu krzesła, wymienilibyśmy kilka zdań, pozwolili na parę "niegrzecznych" dowcipów nie przekraczających granic. Ona jednak należy do tych kobiet, które jednym spojrzeniem potrafią ocenić sytuację i stosownie do niej się zachować, instynktownie wyczuwała, kto ma ochotę na żarty lub chwilę rozmowy, a kiedy trzeba pozostawić człowieka jego myślom. Z taką umiejętnością trzeba się po prostu urodzić i zazdrościłem jej tego.

Spojrzałem z wdzięcznością na jej oddalające się plecy i odsłonięte delikatne ramiona. Należy też do tego rodzaju kobiet, których nie możesz nie kochać, choć doskonale wiesz, że one nigdy nie będą kochać ciebie, kobiet, dla których w każdej chwili jesteś w stanie skoczyć w ogień, będąc przekonanym, że pożar nigdy nie wybuchnie.

Przeglądam od niechcenia tutejsze menu, drugą rękę obejmując kubek i grzejąc przemarznięte palce. Między kartami ktoś pozostawił wyrwany wycinek lokalnego tygodnika z 18 października.

"By the way, my other half says that somebody asked us over for supper, but he can't remember who it was. So, whoever asked us, we will be happy to come, just call me and let me know." 1

Pod spodem ktoś ołówkiem dopisał "it was us". Parskam cicho śmiechem. Za oknami migają światła przejeżdżającego pociągu. W zapadającym szybko zmierzchu widać unoszące się na łąkach za torami opary, od których widoku robi się mokro i zimno na karku. Odruchowo popijam gorącą kawę. Smak ma tak doskonały, że żal przełknąć ten pierwszy łyk. Patrzę zdziwiony w kierunku baru pytająco unosząc kubek. Szefowa uśmiecha się, zadowolona z siebie, a ja unoszę w uznaniu i podziękowaniu kciuk.

Przy jednym ze stolików stoi nastoletni chłopiec bez jednej ręki z przejęciem opowiadając starszej parze, że jednej z mieszkanek ostatnio zdechł kot, i że właścicielka kota jest wściekła na wszystkich sąsiadów, którzy wciąż dokarmiali otyłą ale nieustannie żebrzącą istotę. To znaczy wtedy, gdy jeszcze żyła. Jakby na potwierdzenie doniosłości tego zdarzenia odzywają się dwa głębokie, czyste uderzenia starego ściennego zegara, który zawsze wskazuje złą godzinę, ale nigdy nikomu nawet nie przyszło do głowy nastawić go. Jakoś wszyscy naturalnie uznają, że ten konkretny zegar jest poza czasem.

Zerkam w dół i z przerażeniem stwierdzam, że została mi już mniej niż połowa przeznaczonego na pobyt tu czasu, ledwie 212 stron. Potem trzeba będzie podciągnąć pod samą brodę ciepły kołnierz i wyjść na mróz w kierunku peronu.

Z wiekiem coraz mniej rzeczy mnie przeraża i denerwuje, ale to nie jest kwestia przyzwyczajenia. Człowiek nie przyzwyczaja się do lęku czy irytujących zjawisk, ale potrafi wpasować je w jakiś logiczny ciąg i dopasować elementy. Coraz bardziej natomiast doprowadza mnie do szału czas, jego upływ. W całym wszechświecie nie ma bardziej złośliwego, podłego i perfidnego zjawiska, jak czas. Gdy czegoś oczekujesz, pragniesz, chciałbyś, żeby czas przyśpieszył, dogonił cię i nadążał za twoimi myślami, ten ciągnie się gdzieś daleko z tyłu, oglądając wszystkie pieprzone wystawy sklepowe i studiując uważnie twarze wszystkich mijających nas ludzi. Gdy ty delektujesz się chwilą, czerpiesz z niej wytchnienie i ukojenie od doznanych dotąd niepowodzeń, kiedy chcesz być bardziej tu i teraz, ten sukinsyn jest już daleko z przodu oglądając się tylko po to, żeby ci wrednym, naglącym głosem oznajmić, iż czas nas goni. Nigdy nie będzie twym towarzyszem, kroczącym równo, krok w krok u twego boku.

Wyobrażam sobie, co zrobiłaby Aneta, jak ja zbyt dumna, by przyznać się głośno, że ktoś lub coś ma nad nią przewagę. Zawsze była w ruchu, wiecznie o coś i z czymś walczyła i zwykle to osiągała. Rzadko i tylko przez moment zdarzało mi się zobaczyć ją znieruchomiałą, z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami i lekko uchylonymi ustami, gdy okazało się, że coś było sprytniejsze od niej. Z tych ust wychodziło wtedy tylko jedno słowo, wyrażające jednocześnie uznanie i podjęcie wyzwania:

– Jebaniutki.

Zazdroścłem jej zawsze tej umiejętności. Wielu cech zazdroszczę kobietom. Pobił ją ostatecznie jej mąż, były wojskowy. Tego jej nie zazdrościłem.

Podnoszę się i kieruję w stronę baru. Właścicielka odbiera należność i mówi:

– Wpadnij do nas koniecznie, gdy będziesz w okolicy. Dobrze?

Patrzę jej prosto w oczy:

– Przecież wiesz. Nie musisz pytać.

Ściskam silnie jej rękę, której nie mam ochoty wypuścić, nie mam też najmniejszej ochoty wyjść na mróz i wsiąść do pociągu, który nawet nie wiem, gdzie właściwie jedzie. Wolałbym zostać tu, wśród tych ludzi, których znam i których tak łatwo jest kochać.

Z peronu dolatuje świst, czas ponagla.

1 Fannie Flagg "Fried Green Tomatoes at the Whistle Stop Cafe", Vintage Books, Londyn 2012, str. 237

czwartek, 1 lipca 2021

nie przy mnie to

kolejny dzień
bez Po
czucia wdzięczności
na drodze zwłok 
zaskrońca

patykiem szuka
Po 
wody wzburz
Po wietrze
wierzchem
Po
wierzchnie
kliwie ckliwie
za skroń
siwą wierzchem

kolejny dzień
bez Po
to mnie
nieprzytomnie

30.06.2017

wtorek, 8 czerwca 2021

Bzdurka o C. Huju czyli coming out z dupy

C. Huj pogodził się z tym, że nie zdobęcie sławy,
nie będzie rozpisywała się prasa i tabloidy,
Nie podadzą żadnych newsów w telewizji
a fale radiowe, nawet te pod rządową kontrolą,
milczą zawzięcie.

C. Huj nie lubi swojej pracy, zdobytej ciężko
po dwóch rozmowach kwalifikacyjnych,
wstępnych badaniach lekarskich i rekomendacji telefonicznej.
C. Huj poświęca 20% swojej energii w pracy
na ukrywanie orientacji seksualnej.
Pozostałe 80% wkłada w załadunek i rozładunek
12-stokołowych ciężarówek jako pracownik magazynowy.
Podczas przerw koledzy dzielą się wrażeniami zeszłej nocy
lub przynajmniej tej, kiedy stara im dała.
C. Huj wstaje z kubkiem zimnej już kawy,
pod wrażeniem żony brygadzisty świetnie robiącej laskę
przełyka z obrzydzeniem trochę gorzkich fusów z resztkami.

C. Hujowi nie brak doświadczenia. Zna obsługę urządzeń biurowych,
programów magazynowych i dwa języki. Miał też kilka kobiet,
mniej lub bardziej znanych w świecie, głównie męskim.
Kilkukrotnie ich łona osiągały status błogosławionych,
choć z dziewictwem dawno nie miały nic wspólnego.

C. Huj prowadzi nudne życie, raz w górę, częściej w dół.
Nie miewał przygód z kolegami jak Tymon Tymański, ani z odbytem,
wciąż zamkniętym przez wieniec silnych i okrężnych mięśni,
może poza wlewem doodbytniczym dokonanym przez pielęgniarkę
i raz, podczas wojskowej komisji uzupełnień, gdy wypiął się na porucznika
okazując gotowość bojową. Jednak nie odnotowali tego
a akta schowali głęboko do szafy.
W sumie, kto by to wydał? Któżby chciał to czytać?
¿Obchodzi kogo to C. Huj?

Zawoalowana

Ledwie wyczuł jej czuły dotyk na twarzy
jak dziewczęcej dłoni w komunijnej rękawiczce.
O tej porze roku młode gałązki leszczyny są jeszcze tak delikatne.

Nie można powiedzieć, żeby jej nienawidził.
Zwykle nawet na nią nie patrzy. Nawet podczas golenia,
gdy odwraca wzrok od lustrzanych miraży
i dzieli włos na czworo. Machinalnie przesuwa dłonią po skórze
niezdolnej już do gładkości, po tylu latach wzburzeń,
spokojne morze to jedynie frazeologizm,
rozwiązek procesu poznawczego z opisywaną rzeczywistością.

Nie potrafi wydobyć z pamięci jej wyglądu. 
Stare fotografie może jeszcze tkwią w albumach tych,
którzy zawsze byli bliżsi wizualizacji obiektu
poddanemu wcześniej optycznej i chemicznej obróbce,
nie mogąc zdobyć się na bezpośredni kontakt.
Tym sposobem wciąż pozostawali w tyle
chemię uczuć sprowadzając się do sloganów.

Nie ma pretensji, ani ambicji do latania. 
I mimo że rozsądniejszym wydaje się mu tryb
i poziom życia wiewiórek, wciąż próbuje stąpać po ziemi.
Mówią, że powinien twardo, choć on wie, że to szkodzi na stawy,
a hałas kroków zdradza obecność.
Ale ludzie dużo mówią, w wielu trudnych językach.
Znacznie łatwiejsze i przejrzystsze są czyny
niż niezrozumiała i zawoalowana mowa,
Jednak ludzie częściej myślą nad tym co robią, niż co mówią.

środa, 26 maja 2021

A slightly sour fruit of womb.

An old tree by the creek creaks in the shadows
Like an invisible creep creeping through the oaken doors.
The darkness are elder than my unaware childhood,
Misplaced in fears, 'cause darkness was over the surface of the deep.

The rays sparkle on the surface of the unnamed creeks,
My built on desert sands of Sinai creed creaks
Like stairway to heaven at abandoned house.

I can't locate sounds sources as good as this night
When the aunt, still nymph, whispered my name, this time and only once
Only to me. It was twentieth century, and teenager boys
Didn't tell openly masturbation and women had still pubic hair
And they tasted slightly sour, the same as they taste now.
At dawn I crushed the copulating mosquitoes my heavy shoe.

Maia, her long brown hair is spreading through whole body,
Like veins, and shining like healthy animal's hair.
A question witch even she don't know
Is in her brown mysterious eyes. I'm putting my head on Her lap
And I'm praying: "Hail Maia, blessed Nature, my Lady,
Hear the blessed fruit of Your womb,
Reconcile me to Yourself,
Recommend me to Yourself,
Represend me to Yourself."

poniedziałek, 8 marca 2021

Sitcom z piersią w roli głównej

kurczowo trzyma się ustami piersi
jedynego punktu zaczepienia dla oczu
gdy otulejąca ręka
jest bez czucia i poczucia
winy
w źrenicach błyszczą się zmiany kadrów

sobota, 27 lutego 2021

Chimera tail

In the frozen time sounds propagate better,
a message is falling from nearby trees like yellow letter
and telling deaths of people of a similar age as me -
they often were strong and hard like oak tree.
Teachers and gurus, writers and singers
who taught me how to be evergreen in the dead of winter.

I'd like "to arrive as late as possible,
and possibly never to arrive".*
Travelling in spite of the pain is incredible,
I have cold feet and cold hands but I'm alive.

Fear froze on my cold as ice face,
I know, time and snow will cover my trace.


*A quote by Claudio Magris

środa, 9 grudnia 2020

Step by step into the gloom

I have acrophobia however I'm climbing,
Still up, higher and higher, step by step,
I'm dancing with the demons in my minds
But I'm not the hero of my time.
Hand by foot, by other foot and by hand
Trying to remember about three points of control.
The higher and the more I know, the less I see,
The closer of culmination, the more horror and thick gloom around.
The whole world is upside-down.