poniedziałek, 25 czerwca 2012

akupunktura


bawię się co dzień ością

znam każdą porę
kartograficznie
rysuję na skórze
pierwszy raz
w gardle ciszą staje

do rytmu tykam
punktuję
akumuluje siebie
w miejscu nakłucia
drga druga
jękiem

mas(k)uję wrażliwość
kłuję (do)tkliwie
krótkie spięcia
zgrzytem zębów
związane w krzyk
trzy
mam w garści

smakuję
skazuję
winna
na krzyż(u)
słodka pod (gdy klękam)
tańczy na
cztery
takty
tak tyka
tak ty ka do ty ka nia

mówię językami
na pięcie
wzrasta(m)
otwiera
się
staje
wdzięczną ością
w gardle
zasycha

bawię się nagością

sobota, 23 czerwca 2012

bzdurka na Po


na początku było słowo
logiczny Os
fallus etyczny organ
iczny

i tworzył Eta Iczności na współbrzmienia
na identyczności
i Eta widział że Iczność dobra jest
że Ser w harmonii żyje w gamie Ce
Dusz melodia w A
a E styka do Tyka

trwał Eta z Icznościami i Osami
i tak upływała Metafiz

mało Ecie było
więc stworzył Po
i przed siebie Po stawił
i słowo mięsem się stało
organem lepnym
żarłocznym niewyjebnym
Po w gardzie miało wszystko
i zżerało Po Etę
i zjadło Po
tem
etykę ezję
i czknął nie na żarty
ch.j c. w d.p. czyt..niku

wtorek, 19 czerwca 2012

Spotkanie z izraelskim prozaikiem i felietonistą, Etgarem Keretem w Poznaniu


18 czerwca 2012 r. w kluboksięgarni Głośna w Poznaniu odbyło się spotkanie z  izraelskim prozaikiem i felietonistą, Etgarem Keretem.


Poznański wieczór autorski, poprzedzony projekcją filmu „Meduzy” w kinie Muza, odbył się w ramach spotkań Dyskusyjnych Klubów Książki z uznanymi pisarzami z cyklu „Dobre książki i kawa z…”.
Rozmowę z autorem wydanego ostatnio przez W.A.B. zbioru opowiadań „Nagle pukanie do drzwi” prowadzili tłumaczka jego twórczości, pani Agnieszka Maciejowska, oraz dziennikarz, reporter i pisarz Paweł Smoleński.

Największym zainteresowaniem cieszył się proces powstawania opowiadań, inspiracje i odczucia Kereta podczas tworzenia. Zapytany o to, jaki wpływ na jego twórczość ma Tel Aviv, jako miejsce jego zamieszkania, odpowiedział, że nie ma znaczenia, gdzie się mieszka. Pisanie dla Kereta to sposób na zwalczanie samotności, na niebezpośrednie łączenie się z innymi ludźmi. „Myślę, że to pragnienie takiego połączenia z innymi ludźmi jest prawdopodobnie jednym z najsilniejszych uczuć jakie w ogóle mam, ale za każdym razem odczuwam to jako swojego rodzaju walkę i nawet jeśli się udaje, to jednak czuję cały czas w sobie tę samotność”. Najprostszą częścią tworzenia są pomysły, na których brak Keret nie narzeka. Mówił, że spotykając innych pisarzy stara się ich namówić, by wykorzystali jego pomysły. Czasami to się udaje, jak w przypadku jednego z przyjaciół, Nathana Englandera. „Wydaje mi się, że pomysł to dopiero początek, najtrudniejszą rzeczą jest połączenie tej myśli z czymś prawdziwym i z czymś, co wiązałoby się z jakąś głębią emocjonalną”.

Etgar Keret zwykle zaczynając opowiadanie, nie wie dokąd go zaprowadzi, co się z nim wydarzy. Zachętą do rozwijania pomysłów jest potrzeba dotarcia do tego, „dlaczego akurat ten obraz, który kiedyś zobaczyłem tak utkwił w mojej głowie i dlaczego właściwie zacząłem o tym pisać”. Porównał swoje pisanie do ćwiczeń polegających na upadku z zaufaniem do drugiej osoby. „Tak samo jest ze mną gdy piszę opowiadania, to znaczy zamykam oczy, upadam i mam nadzieję, że to opowiadanie mnie złapie, można się czasami poobijać, zaledwie cztery strony później, można nabić guza, natomiast mam to silne poczucie że to nie ja jestem szefem i że muszę pozwolić mojej podświadomości żeby mnie poprowadziła. Dopiero wtedy coś prawdziwego może wyjść z tej historii”. Agnieszka Maciejowska rozbawiając Kereta zapytała, jaki obraz wobec tego był inspiracją dla opowiadania „Hemoroid”. Pisarz opowiedział o rozmowie z kolegą ze szkoły średniej, którego spotkał po latach, kiedy ten był już szefem dużego przedsiębiorstwa. Atmosfera współzawodnictwa i środowisko sprawiło, że miły kolega z liceum stał się bardzo arogancki i obojętny na innych ludzi. „Podczas tej rozmowy widziałem jak walczą w nim dwie osoby, jedna to ta miła osoba z liceum i druga, to ten dupek. Widziałem tę podzieloną osobowość. To stało się punktem początkowym dla opowiadania. Na podstawie tej osoby można było zobaczyć, jak ktoś może mieć swoją ludzką twarz i twarz hemoroidu. Czasami trudno stwierdzić kto na kim siedzi”.

Paweł Smoleński zwrócił uwagę na zauważalny w twórczości Etgara Kereta wpływ opowieści chasydzkich. Pisarz związał to z nawróceniem siostry, która stała się ortodoksyjną chasydzką. Gdy stali się bardzo różni, żeby zachować łączność, zaczął czytać opowieści chasydzkie: „im więcej czytałem, tym bardziej mnie wciągały i starałem się wykorzystać z nich praktycznie wszystko, poza tą niezachwianą wiarą w Boga, która się w nich przejawia”.

Keret mówił także o swoich odczuciach i myślach po ukończeniu pracy nad opowiadaniem, o swoistym rozdarciu między stanem megalomanii, zadowolenia, wrażenia dotykania czegoś, co jest ważne dla całej ludzkości, a myślami „nie, to jest przecież bez sensu, to nie ma sensu żebyś robił cos takiego, to na pewno nie jest dobre". Wspomniał, że twórcy publikując swoje prace, zwykle uzewnętrzniają wrażliwą stronę swojej osobowości, bardziej podatną na zranienie. „Ja chciałem nieco żartobliwie to odwrócić, chciałem pokazać tę bardziej arogancką stronę każdego pisarza, bo przecież jest w tym coś bardzo próżnego, że jako pisarz myślę, że ktoś będzie rzeczywiście zainteresowany tym, co stworzyłem”.

Warto też wspomnieć o relacji Kereta z czytelnikami. Autor stara się dotrzeć do odbiorcy, lecz nie jest to dla niego, jak mówi wielu pisarzy, dialog z czytelnikiem. Etgar Keret gdy pisze, nie myśli o czytelnikach. Przyznał, że takie pisanie jest bardziej niebezpieczne, gdyż ponosząc porażkę, ponosi się ją na całej linii, że można napisać coś, co dla autora może mieć duże znaczenie, ale dla innych osób nie będzie znaczyło absolutnie nic. Jeśli te powiązanie z czytelnikiem się pojawia, to dla Kereta jest ono bardziej bezpośrednie. Pisanie dla niego to nie jest do końca dialog, czytelnik jest jakby stale obecny i pisarz jest z nim w dialogu, ale według Kereta „czytanie polega na tym, że łączą się dwie świadomości. Z jednej strony jest to świadomość czytelnika, który nadal czytając pozostaje sobą, ale z drugiej strony łączy się on z postacią, o której czyta, i głos tej postaci staje się jakby częścią jego podczas tego procesu czytania”.

Nie mogło zabraknąć pytań o stosunek Etgara Kereta do obecnej sytuacji politycznej w Izraelu. Pisarz ma wrażenie nieproporcjonalności, gdzie niedemokratyczna część społeczeństwa kontroluje cały kraj a ortodoksyjne siły mają nieproporcjonalnie duży wpływ na życie polityczne. Wspomniał o wielu innych problemach, samotnych matkach, osobach, które przeżyły holokaust, problemie uchodźców, i ubolewał, że rząd zajmuje się tylko tą ortodoksyjną częścią społeczeństwa, czy problemem osadników, „którzy stanowią być może 4 procent naszej populacji, ale mimo to oni potrafią napełnić cały Izrael większym strachem, niż ktokolwiek inny”. Keret opowiadał o swoich oczekiwaniach wobec premiera Netanjahu, nadziei na zakończenie konfliktu, na to, że życie w Izraelu może być znośne, zmienić się na lepsze, i o rozczarowaniu, gdy premier przyznał, że sam takiej nadziei nie ma. Pisarz stwierdził: „w Izraelu mamy do czynienia z taką sytuacją, że mamy naprawdę dobrych ludzi, którzy mają zły rząd i mam nadzieję, że kiedyś ci dobrzy ludzie znajdą taka reprezentację polityczną, na jaka zasługują”.

Jeden z czytelników zapytał Etgara Kereta o jego odczucia w związku z wierszem Güntera Grassa, krytykującym Izrael jako mocarstwo atomowe zagrażające pokojowi na świecie. Keret wyraził zaskoczenie reakcją mediów i powstałą w wyniku tego debatą. ”Dla mnie to jest po prostu sytuacja, w której ktoś napisał zły wiersz i to jest jednak dosyć niezwykłe, że media interesują się do tego stopnia czymś, co jest po prostu złym wierszem. Tutaj zaważyła ta niezwykła kombinacja, że mamy Güntera Grassa, który jest zdobywcą Nagrody Nobla, jednocześnie ma przeszłość nazistowską i to sprawiło, że media stwierdziły, że jest to niezwykle pociągający temat i że warto go ciągnąć. Wydaje mi się, że tak naprawdę on nie powiedział nic nowego, takie głosy już się wcześniej pojawiały i jest naprawdę znacznie więcej interesujących tematów, które są zaniedbywane przez media, a ten nie powinien aż takiego rozgłosu zyskać”.

Etgar Keret podczas rozmowy dużo mówił  o rodzinie, różnicach narastających pomiędzy nim a siostrą i bratem, które starają się zacierać i utrzymać silną rodzinną więź, opowiadał o sile matki czy ojca, zmarłego przed dziesięcioma tygodniami na raka gardła. Tą otwartością spowodował u publiczności podobne reakcje, a charyzma pisarza mimo doskwierającego upału, przyciągnęła tłum czytelników, którzy po spotkaniu mieli okazję otrzymania od Etgara Kereta autografu.

Organizatorami wieczoru autorskiego byli Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Kluboksięgarnia Głośna, Kino Muza oraz Tristero.

niedziela, 17 czerwca 2012

Escrava Poesia


W 1984 roku Maria Lucélia dos Santos w każdy wtorek wyludniała ulice miasta. Wracając od dziewczyny posłusznie, na ostatnią chwilę wyznaczonej godziny, spacerowałem kompletnie pustymi ulicami. Być może stąd pozostało mi zamiłowanie do nocnych spacerów po mieście. Ulice są wtedy jak nawy kościoła, uspokajają, nikt ciebie nie potrąca, nie patrzy, nie szepce. Nie musisz się domyślać, czy ktoś się modli czy komentuje twój ubiór.

Jeśli stawiasz miękko kroki, zza okien, a właściwie sprzed nich, słychać dialogi:
- Matko chrzestna, twoje myśli błądzą gdzieś bardzo daleko.
- To prawda moje dziecko, daleko.
- A mogłabym wiedzieć matko, o czym myślisz?
- Nie mam przed tobą tajemnic Isauro, myślę o Leôncio, wiesz jak bardzo go kocham, ciężko mi żyć bez niego. Nasze rozstanie trwa trzy i pół roku.

Wszystkie dialogi tym samym, miłym męskim głosem. Jak na tamte czasy zadziwiająco czystym technicznie. Moje myśli również błądzą daleko, wstecz o jakieś trzy kilometry, gdzie najchętniej wróciłbym, nie tylko po to żeby nie patrzeć na załzawioną matkę, której przecież miłości nie brakowało. Nie tylko, by nie patrzeć na ojca, którego powodów współuczestniczenia w tej swoistej wówczas wszystkim rodzinnej ceremonii nie rozumiem dotąd. Być może była to lojalność i potrzeba towarzyszenia matce, być może mechaniczne odreagowywanie rozterk ojcowsko-obywatelskich. I nie tylko po to, żeby nie patrzeć na braci, którzy nie rozumieli wtedy nawet zdania z zadanych lektur.

Moje myśli wracały tęsknie do innych dialogów, nie dubbingowanych, nie sztucznych, ale i nie przyziemnych. Dalekich od irracjonalności zdarzeń sprzed okien, gdzie po obu stronach ekranu odgrywany jest cyrk, kiepski teatr tanich wzruszeń, gdzie najbardziej naturalnym i prawdziwym jest tylko ekran czarno-białego telewizora.

W 2012 roku repertuar teatru się nie zmienił. Patrząc z boku, czy profilu, widzę linie ekranu, czarno-białą tęsknotę za dialogiem, rozmową o poezji, literaturze, sztuce. Po obu stronach linii ekranu istne sztuki teatralne. Trzeba przyznać, że technika aktorska poszła naprzód. Teraz sztuki są odgrywane naprzemiennie. Najpierw jedna grupa organizuje konkurs, nagradza i ogłasza. Potem druga grupa po przedstawieniu rozgryza obejrzany odcinek, dlaczego tak się stało a nie inaczej, oskarża i potępia aktorów, każdy snuje swoje domysły, co będzie w następnym odcinku, każdy układa jeszcze lepszy scenariusz. Potem role się odwracają, aktorzy stają się widzami, a widzowie aktorami. Kolejny odcinek i analogiczna sytuacja. Można powiedzieć, że to nieuniknione, tłumaczyć odwieczną pogonią człowieka za osiągnięciami, sławą, tłumaczyć tą wilczą gonitwę "parciem na szkło". Może lepiej sprawa ma się pozakonkursowo? Może to tylko odgrywanie roli, sztuka, jakiś specyficzny rytuał czy ceremonia?

Z taką nadzieją wracałem do pisania. Z nadzieją godzinnych rozmów o inspiracjach, tekstach, poezji, nurtach poetyckich. Z nadzieją rozmów o warsztacie literackim. Z nadzieją, że twórca jest postrzegany przez swoje dzieło. Wielokrotnie powtarzałem znajomym, podobnie jak Ryszard Milczewski-Bruno pisał do Jerzego Szatkowskiego: "Niedobrze, że nic nie napisałeś o formalnych stronach załączonych wierszy. Teraz potrzebuję ostrych słów. Szczerych. Do tych, które ci dzisiaj załączam musisz się ustosunkować trochę szerzej. Potrzebuję tego." Jaki piszący, chcący się rozwijać twórca, nie potrzebuje tego. Potrzebuje i oczekuje. Można sądzić, że tak naturalna potrzeba w takim środowisku musi się spotkać z pozytywnym odzewem. Gdzieżby indziej oczekiwać kulturalnego dialogu jak nie wśród kulturalnych osób. Czyżby?

"Kański grał na skrzypcach. Grał rzeczywiście pięknie, zdawał się nie widzieć audytorjum, a gdy skończył, był naprawdę wzruszony. Nie szczędzono mu powinszowań, a Mika, raz po raz spoglądając na Murka, czekała i jego aprobaty. On zaś nie odmówił jej tej drobnej przyjemności, co mógł zrobić tem szczerzej, że i w obejściu Kański sprawił raczej dodatnie wrażenie, w każdym razie lepsze, niż to, jakie Murek sobie wyrobił dawniej. Jednak różnił się niezbyt dla siebie korzystnie od reszty gości. Inżynier Minasowicz dyskutował właśnie z Sudrą na temat wychowania fizycznego młodzieży, twierdząc, że nie trzeba się bać oklepanych frazesów i że „mens sana in corpore sano“ ma więcej racji, niżby się zdawało. Profesor był odmiennego zdania. Wkrótce wciągnięto do rozmowy doktora Lipczyńskiego i jego żonę. Dyskusja przeniosła się na szersze zagadnienia: celowości istnienia, postępu duchowego i zadań kultury.
Przy herbacie prym w rozmowie wzięły panie i — jak zwykle w takich wypadkach — dyskusja z abstrakcyj przeszła do praktycznych dotykalnych spraw, stąd zaś do rzeczy osobistych. Ludzie ci znali się widocznie doskonale i mieli wielu wspólnych znajomych, gdyż materjału do ploteczek, bynajmniej jednak nie złośliwych, nie brakowało. Rostrząsano, dlaczego się niepowodzi temu, jak trzeba przemówić do rozsądku tamtemu, skąd są nieporozumienia wśród dawnych przyjaciół, gdzie możnaby znaleźć posadę dla bezrobotnego kolegi." (Tadeusz Dołęga-Mostowicz, „Drugie życie doktora Murka”, wyd. Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”, Warszawa 1936, rozdz. IV, str. 223-224).

Muszę cię zawieść, młody literacie. Zdarzy ci się spotkać osoby, których merytoryczne podejście posunie cię naprzód, wskaże ścieżkę, pomoże odnaleźć to czego szukasz. Zdarzy się. Z reguły jednak będziesz uczestniczył w tym irracjonalnym teatrze, rozmowy dość szybko staną się metaliterackie. Poznasz cały świat kuluarów, dokładniej opanujesz techniki zaistnienia w świecie literackim niż warsztat literacki, poznasz wspaniałe historie związków, tych bardziej i mniej twórczych, odkryjesz kolorowy świat romansów, intryg, układów, chorób psychicznych. Dziś tylko nie prowadzi się rozmów przy herbatce. Dziś takie rozmowy prowadzi się przy klawiaturze komputera lub przy piwie. Po pewnym czasie zaczniesz się zastanawiać nad powodem współuczestniczenia w tej swoistej wszystkim rodzinnej ceremonii. Być może jest to lojalność i potrzeba towarzyszenia poznanym literatom, być może mechaniczne odreagowywanie własnych rozterk. Myślisz: "Z jakąś dziką radością przyglądałem się wszystkim kamienicom po kolei i mijającym mnie ludziom... Gdzieś w tym wszystkim, co mnie otaczało, tkwił sens. A ja pomyślałem, że z braku innego zajęcia mogę go poszukać..." (Arkadiusz Buczek "Pogrzeb" w: "Opowieści poronione" wyd. vis-à-vis/Etiuda, Kraków, 2004, s. 44)

Szukaj, przyjacielu, może... zdarzy się.

kołysanka

Nikoli i Anecie

rozhuśtało
na s troje
na s tojąco kojąco
gałęzią powalonego
góra
pawim okiem - akcept
patrzy z okna - akcja
dół
ziemia przyciąga
uwagę
huśta huśtuś
pojechał juś

wtorek, 12 czerwca 2012

muszę


wleciała do spokoju Mu
cha! nie siada, s(z)uka
krąży nieporadnie, 
jak pijany monsieur Schmidt wczoraj
wokół zepsutej lampy, brzęczy,
nie wiedząc w którym ko… (tu czknął głośno)

ściele jaja w szarych komórkach
nie sprzątam
na wszelki wypadek
nocą zamknięte

usta budzę przez palec
natrętna setka małych mu
aparatami liżąco-ssącymi
musca, czułkami
w czułe miejsca

wybzykany
krążę nieporadnie
jak pijany monsieur Schmidt wczoraj
wokół zepsutej lampy (tu czka mi się)
i w uszach dzwoni
wyssana z palca głoska

poniedziałek, 11 czerwca 2012

skurczy syn


dobiega w ułamku sekundy
falami szarpanymi
szczek! szczek! to mek!

nie wychylam się
podkulam nogi i świat
wpada w ramy mnożących się
drobinek ze szklanki

do najbliższego gruntu
tysiące okruchów świetlnych
trzymam się kurczowo

od siedzenia tylko siedzenie boli

środa, 6 czerwca 2012

Spotkanie z Krzysztofem Vargą w Poznaniu


17 maja 2012 r. w klubokawiarni Meskalina, Stary Rynek 6 w Poznaniu odbyło się spotkanie z powieściopisarzem, eseistą i felietonistą, Krzysztofem Vargą.

Spotkanie miało na celu promocję najnowszej książki pisarza "Trociny", wydanej w kwietniu przez Wydawnictwo Czarne. Najchętniej spisałbym wszystkie wypowiedzi autora i ubarwił sobie relację tak, jak podczas wieczoru Krzysztof Varga ubarwił rozmowę prowadzoną przez Magdalenę Koper i Grzegorza Janoszkę, młodych artystów poznańskich.

Krzysztofa Vargi nie trzeba dziś nikomu przedstawiać. Autor i jego dorobek są powszechnie znane, skupmy się wobec tego, tak jak i na spotkaniu, na tym, kim jest czytelnik Krzysztofa Vargi, kim bohater „Trocin” i o czym jest książka? Do kogo autor książki chce trafić? Z pewnością nie tworzy literatury pocieszenia, jak to sam nazwał, podkreślił, że ma świadomość, że to co pisze nie będzie atrakcyjne dla szerszych mas czytelniczych, „które w większości szukają przepisu na życie w literaturze, albo szukają pocieszenia”. Krzysztofa Vargę interesuje bohater „pęknięty, złamany, bohater, który nie jest spełniony, który ma jakiś swój wewnętrzny problem.”

Varga mówił wielokrotnie o swojej pracy pisarskiej, o zmaganiach czy łatwości tworzenia poszczególnych książek. W przypadku „Trocin” pracował zrywami, „pisałem intensywnie jakiś czas, później odpadałem zupełnie, bateria mi siadała. Odstawiałem książkę, później znowu do niej wracałem i toczyłem właściwie walkę z tą książką. W pewnym momencie chciałem juz skończyć, stwierdziłem, że nie jestem w stanie dalej już iść”. Varga mówił, że zazdrości autorom którzy są zdyscyplinowani, piszą w sposób urzędniczy, siadają do komputera czy kartki w ustalonym przez siebie z góry czasie bez względu na efekty. Zaznaczył jednak, że on słabo się w tym sprawdza, „ja potrafię bardzo intensywnie pracować przez kilka dni, a później odpadam. Jestem w stanie właściwie od rana do wieczora siedzieć w domu, pisać, pisać, pisać, a później padam, nie jestem w stanie nic napisać. I znowu, kiedy naładują mi się baterie, po kilku dniach mogę usiąść i coś pisać.”


Książka „Trociny” jest monologiem pięćdziesięcioletniego komiwojażera, Piotra. Rodzina bohatera pochodzi z Międliszewa, mazowieckiej miejscowości wymyślonej przez autora: „podoba mi się brzmienie tej nazwy, wszystko jest międleniem jakimś, wszystko co ci ludzie mówią jest międleniem, oni międlą mówiąc, międlą swoje życie, wszystko jest jakieś nieokreślone, byle jakie, i międlące?” Skąd tytuł książki? Przecież trociny to odpadki z drewna, które są bardzo lekkie. I tu Krzysztof Varga wyjaśnia „pozornie, dlatego że jeśli zwali się na nas cała kupa trocin to udusimy się, ona nas przygniecie. Trociny symbolizują tę miałkość świata, który bohatera otacza, którego on nienawidzi.”

Wielokrotnie padało pytanie, czy autor identyfikował się z bohaterem. „Zostaje dzieło, zostaje tekst i autor jest tutaj kompletnie nieistotny. Jestem zwolennikiem odcinania autora od tego, co on wyprodukował, od jego książki, dlatego że ja nie wyobrażam sobie, że mógłbym być kimś takim jak mój bohater. Żyłem przez jakiś czas w myślach z osobą, z którą nie chciałbym żyć. Kiedy pisałem tę książkę, ten bohater jakoś zaistniał bardzo mocno w moim życiu, niewygodny, to było tak, że miałem go w swoim mieszkaniu, on mi towarzyszył, kiedy miałem iść do warzywniaka czy spożywczego, on szedł ze mną i mówił patrz, jacy oni są okropni, nienawidzę ich, czułem oczywiście ulgę, kiedy się od niego uwolniłem. Żyłem z nim do spółki, dwóch nas było, czyli ja, osoba istniejąca, fizyczna, namacalna i postać nieistniejąca, nienamacalna, ale o bardzo silnej psychice, która jakoś bałaganiła mi w życiu. Rzeczywiście ta jego agresja przepływała na mnie w pewnym momencie, to jest paradoksalne. Pisząc i tworząc mojego bohatera na pewno nie identyfikowałem się z nim, nie byłem jego kibicem, aczkolwiek rozumiem go”. Czy zatem Krzysztof Varga chciałby, by czytelnik identyfikował się z Piotrem? Czytelnicy przecież lubią utożsamiać się z bohaterami czytanych powieści, odnajdywać w nich siebie. Krysztof Varga nie widzi przeciwwskazań ale, jak to żartobliwie zauważył, nie polecałby, „nigdy mnie specjalnie nie interesowało. Starałem się zrobić postać niejednoznaczną, postać, która jest przepełniona frustracją, nienawiścią, która ma wściekły monolog, którym obraża i poniża wszystko, ale rzeczywiście jest taki moment, że czytający książkę ma poczucie ten facet ma momentami rację. Nie chciałbyś być nim, nie chciałbyś, żeby to był twój kumpel, ale czasami myślisz, może ta jego refleksja ma jakiś sens, być może jego widzenie świata nie jest pozbawione sensu". 

Bohater książki, Piotr, mieszka w Warszawie. Swój monolog, tyradę rozpoczyna w pociągu który zatrzymał się w polu, jak to ujął Grzegorz Janoszka „stukot kół pociągu który nagle zatrzymuje się, zamienia się w stukot jego słów”. Varga opisał Piotra jako osobę przepełnioną złością, nienawiścią, frustracją, agresywną werbalnie i ostatecznie też fizycznie. Od razu jednak autor poniekąd usprawiedliwia swego bohatera, gdyż agresja ta nie bierze się z niczego, on nie cierpi współczesności, jako tych trocin, uważa że po nas zostaną tylko trociny, dlatego że myśli o naszej współczesności jako o czymś miałkim, pustym, lekkim. Bohater „Trocin” nienawidzi tego międlenia, szuka duchowości, nie widzi we współczesnym świecie, który go otacza, żadnej duchowości. Ateista, który ma krytyczny stosunek do polskiej religijności, do Kościoła, ale tęskniący za jakąś duchowością, metafizyką. Jak mówi autor „to jest ktoś, kto mimo swojej całej niechęci, frustracji, złości ma jakąś tam refleksję, usiłuje walczyć z pustką”.

Czy spotkanie autorskie z Krzysztofem Vargą było udane? Z pewnością tak. Autor wykazując się zamiłowaniem do rozmowy, opowiadając o swojej pracy, książce i bohaterze oraz czytając obszerne fragmenty „Trocin” przekonał słuchaczy, że najnowsza jego książka jest równie ciekawa jak opowieści Vargi. Autor swoją osobowością, odpowiedziami skutecznie przekonał czytelników do siebie, swojego bohatera, do „Trocin”. Pod koniec spotkania prowadząca Magdalena Koper, zerknąwszy na zegarek zapytała, czy zdajemy sobie sprawę, że jest już 20:45. Wzmożony szum i zdziwienie w oczach zasłuchanej widowni świadczyły jednoznacznie, że nikt nie zdawał sobie sprawy z uchodzącego czasu. Krzysztof Varga porwał nas do innej rzeczywistości, z pewnością trocinowej, ale nie miałkiej i płytkiej.

Patronami spotkania byli: Wydawnictwo Czarne, WTK Poznań, Portal Epoznan.pl, Księgarnia Bookarest, Portal Stankupienia.pl i Grupa Literyczna NA KRECHĘ.

bzdurka na obol(ałą)


obol
ała! wrzeszczy
otok ślin na ustach
ten kundel nie słucha
ślepy i głupi pies dziwnie szczeka
nie! nie! nie! nie!

nie to panią toczy co
wyprowadza z domu
psa na niespacer
nieogłoszono nieposzukiwany niezaginął

kundel w kółko bieży
nos przy ziemi toczy
nieszczeknął na niepanią
co nie pies ją toczy

niepani w ustach
miele przekleństwo
i obol

sobota, 2 czerwca 2012

flażolet



palcem d elikatnie
w połowie długości struny
na dwunastym progu wytrzymałości
ściągnięta
drży nim dotknę w pobliżu mostka

echem lokuję
dź w jęki

zastanawiam się nad gatunkiem
perfum 
włos łaskocze w nos

czwartek, 24 maja 2012

Bar mleczny, cz. 2.


Solone frytki są pryszczate jak twarz młodej dziewczyny z przeciwka i kuszą jak jej małe piersi. Do frytek zwyczajowo schabowy. Zamawianie znanych potraw nie zobowiązuje do myślenia i tworzenia nowych kompozycji. Dla urozmaicenia i zabicia czasu dobieram tylko znaną mi już w smaku grochówkę. W trakcie jedzenia zupy lubię sobie naiwnie wyobrażać, jak kucharka za ścianą obtacza i smaży tuż wcześniej ubity kawałek schabu. Na szczęście olej musiał być nagrzany, bo w połowie zupy oznajmiono  - "schabowy z frytkami!". Zawsze dziwnie się czuję, gdy wszyscy wiedzą co zamówiłem. Równie dobrze mógłby mi każdy zaglądać podczas jedzenia w talerz.
Przy drugim kęsie mięsa, z wiecznie odpadającą panierką, pryszczata dziewczyna wstaje do wyjścia. Na koszulce ma wizerunek gładszej, bardziej wypielęgnowanej kobiecej twarzy, z podpisem "love".
Wszędobylskie love. W rozmowie pomarszczonych pań stolik po lewej (jedna z nich to chyba ta bez szyi), w zawołaniu kelnerki "mielony z ziemniaczkami!", choć w jadłospisie były z masłem, nie z miodem, a mi podano z frytkami, nie fryteczkami. W wyprowadzeniu inwalidy na wózku na balkon przeciwległej kamienicy też jest dużo love, zaczerpnie powietrza, w czterech ścianach cały dzień nie siedzi, depresji nie dostanie, nie wjedzie na ulicę pod samochód, a z drugiego piętra się nie rzuci. Sparaliżowany. Bóg kocha go takiego, jakim jest, więc i ja go kocham. Love jest w bezwiednym głaskaniu długich blond włosów pryszczatej dziewczyny, która pewnie w tej chwili nie myśli, że czyjś dotyk byłby milszy i bardziej love.
Nawet we mnie się zagnieździło, bo w każdym szukam braków nie tylko, by uzasadnić i uprawomocnić ich bytność w barze, ale żeby znaleźć w nich powód do zbliżenia i sympatii. Choćby ten pan w rogu sali, bez wąsów i z gęstą, równo przystrzyżoną, białą brodą. Wygląda, jakby brakowało mu żuchwy, a zarost służył jedynie pokryciu wstydliwego ubytku. Wkłada pod górną wargę kawałek sałatki warzywnej i broda zaczyna się poruszać. Przeżuwa dokładnie, czyli coś tam posiada. Przez moment przemyka mi myśl, że gdybym przysiadł się i porozmawiał, poznałbym, czego lub kogo mu brakuje, co go kaleczy i pozwala mu jadać w barze mlecznym.
Zabrakło mi odwagi, wkładam ostatni kawałek pozbawionego już panierki mięsa i przeżuwając, odnoszę po cichu talerze. W drzwiach zastanawiam się, czy zasłużyłem na obiad.

środa, 23 maja 2012

Bar mleczny


                                                                           I chociaż mamy dwie nogi,
                                                                           Ręce też, ludzie nie mówią nam dzień dobry.
                                                                                     (Katarzyna Nosowska "O nas")


W barach mlecznych jedzą kaleki. W drzwiach pojawia się para, niska, przychuda kobieta, wykrzykująca "dzieńdobry" i o dwie głowy wyższy mężczyzna, z denkami od słoików na nosie i wysuniętą górną szczęką. Mówi "siędobly". Pan stolik na lewo skłania głowę. Narobili szumu kuśtykaniem, przesuwaniem krzeseł i dawaj do kolejki. Swojego schabowego mam już do połowy zjedzonego. Pan stolik na lewo staje, odnosi talerze i kieruje się ku wyjściu. Przychuda kobieta dopada do niego i zakrzykuje:
- A wie pan! U nas na osiedlu ostatnio poumierało tyle ludzi! Z pięcioro!
"Musieli pewnie" myślę i wsuwam kęs mięsa w usta. Pan od stolika na lewo:
- U nas w stowarzyszeniu też parę osób umarło. A Pani widzę przygłucha?
- Co, proszę?!
- Pani coś przygłucha, widzę! - pan od stolika na lewo wskazuje palcem ucho.
- A tak! Zawiało mnie! A u nas na osiedlu poumierało tyle ludzi! Do widzenia! - i wraca do kolejki.
Biorę kolejne kęsy jałowego mięsa i zagryzam frytkami bez smaku. Zapomniałem poprosić o sól. Przygłucha kobieta wykrzykuje kolejce o osiedlowych agoniach.
- Ma pani oprócz bonów do dopłaty 11 groszy - kasjerka.
- 11 groszy! To ja dopłacę!
Denka od słoików szurają nogami tam i z powrotem i noszą talerze z zupą, drugim daniem i metalowe sztućce. Skąd do cholery wzięli metalowe sztućce? Przynieśli z sobą? Nim siądą zciągają z siebie jedną z dwóch brudnych kurtek. Pani stolik na prawo siedzi z widelcem w dłoni, plastykowym, plastykowym okiem wpatrzona w przestrzeń. Po lewej kuśtyka po jedzenie pani bez szyi.
Wkładam do ust kolejny kawał mięsa i dojadam frytki, w wzrastającym poczuciu winy. Mnie stać na jedzenie, jestem zdolny do pracy, zdrowy, mam dobrą dykcję. To dobre miejsce dla mnie. Bar mleczny dla kalek.

sobota, 21 kwietnia 2012

straight erotic poem


     

                  Krzysztofowi

widzę jak sroka walczy z sikorą
o twardy orzech
do zgryzienia
lubisz to

mikrofon doskwiera i pali
gdy mylę w rozmowie imiona
szklanką zamykasz usta

rysujesz przestrzeń
by potem wszystko zatuszować
w tempie rapid
barwy mają tylko końcówki piór

erotyczne kontinuum orientacji
pozwala jedynie na podanie ręki
jak przystało na mężczyznę
nie umiem kochać

piątek, 30 marca 2012

chleba naszego powszedniego zabierz nam dzisiaj czyli jak podaż przerosła popyt

Symbole religijne przynależą świątyniom lub miejscom prywatnym wiernych. Tymczasem symbole chrześcijańskie wchodzą - z sukcesami - również w miejsca świeckie. Coś za coś. Symbol w miejscu świeckim staje się własnością kulturową i może być użyty w innych, mniej czy bardziej kontrowersyjnych kontekstach. Jednak artyści wcale nie uważają, że im wszystko wolno. W końcu mogliby sobie powiedzieć: krzyż w Sejmie, więc performance w kościele. Nie zdarzyło się jednak, żeby ktokolwiek zakłócił nabożeństwo jakąś akcją. A przecież osiągnąłby przy tym superskandal i supernagłośnienie. W sferze publicznej artysta może tyle, na ile pozwolą mu instytucje.
(Maria Anna Potocka w: Anna Zielińska, Kiedy kupa jest sztuką, a kiedy sztuka kupą?, „Gazeta Wyborcza Kraków”, 25 lutego 2012.)

symbol przedmiot lub znak zastępujący, reprezentujący, oznaczający, przywodzący na myśl (na zasadzie umowy, asocjacji myślowej) jakieś pojęcie, czynność, przedmiot, zwł. widomy znak czegoś niewidzialnego. Z gr. sýmbolon 'znak (rozpoznawczy) reprezentowany przez 2 połowy przedmiotu podzielonego między 2 osoby.

„chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Toś nas Boże przesycił tym chlebem, zbyt; spowszedniał nam, zbyt; podaż przewyższyła popyt, zbyt. 
Rok około 1983, siedzę w gminnej wsi na dolnośląskim w babcinej kuchni, głodny jak pies bo babcia musiała wszystkim ponarzekać na swój stan zdrowia. Nareszcie wyjmuje z szafki bochen, wyciąga nóż i kreśli nim znak krzyża. Odkraja pietkę (w poznańskim odkrajałaby kromkę) i chowa ją do pieca żeby wyschła na suchar, które o świcie dziadek przegryza popijając herbatą przed wyjściem w pole. Dziś często znakiem krzyża kładzie się na chlebie cień przelatującego nad śmietnikiem ptaka.

Krzyż też nam spowszedniał, warto byłoby się zastanowić gdzie go jeszcze nie ma, i czy mamy gdzie ewangelizować, mamy ewangelizowany sejm, każdą klasę szkolną, plac przed pałacem prezydenckim, i świeżo przekłute uszy, maczając łapska w wodzie święconej kreślimy znak krzyża tak nieświadomie i tak machinalnie, że bardziej przypomina znak litery „I” lub małej litery „b”.

Biblia, święta (?) księga chrześcijan. W tym czterowyrazowym równoważniku zdań nie pasuje obecnie tylko jedno. Ile razy w roku? Czy tylko dwa razy gdy jest koniecznie potrzebna? Bo trzeba odprawić teatralny ceremoniał wigilijnego czytania (tak, teatralny, bo nie jest to zwyczajny ceremoniał głowy domu, a z niedzielnego czytania pewno już przy wieczornej emisji „Tańca z gwiazdami” niewiele ktokolwiek z nas pamięta). Czy też za drugim razem, choć wtedy łatwiej zapamiętać gdzie ją położyliśmy, wszak dopiero wigilia minęła, gdy ksiądz proboszcz już się zbliża, już puka do mych drzwi?

Nie wywyższam się. Lepszy nie jestem. W latach 80-tych, gdy trudniej było zdobyć Biblię Tysiąclecia, pierwszy własny egzemplarz tejże udało mi się zdobyć w zgorzeleckim zborze Kościoła Baptystów. Tak, właśnie tam, dwie katolickie parafie mego miasteczka nie były w stanie sprowadzić i wyposażyć swych oddanych (wtedy jeszcze) parafian. W każdym razie nie mała ich na podorędziu. To była dla mnie bardzo ważna wtedy księga i pilnowałem jej jak oka w głowie. Wędrowała razem ze mną po Polsce, jak najcenniejszy dorobek życia. Była? W pewnym sensie jest nadal, tak jak i nadal jestem w jej posiadaniu. Tylko czy tak ważna skoro złapałem się na tym, że kładąc się spać położyłem na niej paczkę papierosów, żeby rano mieć je w zasięgu ręki? Dywagując, położenie Biblii przy mym łożu nie świadczy, jakobym ją wieczorami czytywał, wylądowała tam przypadkiem położona w poszukiwaniu całkiem innej książki. W każdym razie zastanowiłem się dlaczego straciła ona dla mnie jakąś cząstkę tajemnicy i dlaczego nie pozwoliłbym sobie na podobne zachowanie w stosunku do posiadanego Koranu? Czy jest to spowodowane przebytym wspólnie czasem, czy też tym, że należy już do kanonu „lektur przeczytanych”? Czy powód też leży na innej płaszczyźnie? Dostając Koran od imama pamiętam jego podejrzliwy wzrok i długie zastanowienie zanim poszedł po Koran. Pamiętam też z jakim naciskiem prosił o poszanowanie należyte Koranowi, bo to dla nich jest (tu bardzo mocno położony nacisk) „święta księga”. Dałem słowo, że będę go szanował. Dziwne, w czasach gdy Biblia nie była łatwo osiągalna, nie musiałem takiego słowa nikomu dawać.
„Symbole religijne przynależą świątyniom lub miejscom prywatnym wiernych. Tymczasem symbole chrześcijańskie wchodzą - z sukcesami - również w miejsca świeckie. Coś za coś.”
Właśnie. Coś za coś. Czy warto było? Czy faszerowanie krzyżami każdego miejsca na pewno przyniesie oczekiwane rezultaty? Czy uczynienie z chrześcijaństwa i jego symboli, rynku zbytu, nie jest właśnie powodem braku szacunku? Może warto było zostawić trochę tajemnicy, warto było zostawić jasny podział, miejsc świętych dla rzeczy świętych, a nie mieszać wszystko w jednym tyglu? I może zamiast skarżyć i obwiniać artystów wykorzystujących symbole religijne, warto byłoby się zastanowić, gdzie leży nasza Biblia i czy to nie nasza wina. Czy Kościół jako instytucja nie przyczynił się bezmyślną nachalnością do dewaluacji własnej tajemnicy, a będzie ona raczej postępować, bo symbole religijne wykorzystywane jako rekwizyt artystyczny nie zyskają na znaczeniu religijnym. Mogłyby, gdyby artyści działali w celach propagandowych dla Kościoła. Ale czy to leży w gestii artystów? Mogłyby też zyskać na znaczeniu estetycznym, ale też wątpliwe, prędzej w nadmiarze wykorzystywane staną się tanim chwytem marketingowym co drugiego aspirującego do miana twórcy, artysty.

Dziś, gdy po mannę z nieba możemy sobie sięgnąć sami i zależy to jedynie od naszego sprytu i zasobności portfela, modlitwa pańska winna brzmieć, „chleba nieznanego daj nam Panie, niecodziennego, innego, symbolicznego, czego znaczenie jedynie w połowie będzie nam znane”.

sobota, 28 stycznia 2012

wy parcie

fot. Romana Gałkowska

oglądając zdjęcia panikuje
ma grafikę kolorową co ma cztery rogi
których kocha których lubi
rzuca ją pod nogi
lepiej nie znać prawd nie nazwać rzeczy po imieniu
ani imienia rzeczowo nadać

pokój przedmiotów
niezmienny już układ
książek na półkach
każda ma niepowtarzalną historię
wielogodzinne dialogi powtarza w myślach
szuka(ją) granicy

odpowiada śmiechem
z siebie na głos
pampararując przypadkową melodię
metodą wolnych skojarzeń
fotografuje z okna jak szedł chodnikiem

odwraca się z bezwładnym postanowieniem
wytarcia kurzu
ten nie kocha ten nie lubi ten nie pocałuje
już