poniedziałek, 20 maja 2013

actum


straciłem twarz
pożyczoną do teatru powszechnego
dla dobrze rokującego aktora
w scenie aktu
sufler źle podpowiedział
z widowni poleciały gwizdy i pomidory
pozostawiając trwałe ślady
nieprzydatności do użycia

wtorek, 14 maja 2013

Wolna kultura po trupach do celu czyli jak zostać krytykiem artystycznym


Piosenkarka Natalia Fiedorczuk wydaje album pod tytułem „Wynajęcie”. Nie byłoby w tym nic doniosłego w takim stopniu, w jakim się stało przez sposób w jaki autorka to zrobiła. W wywiadzie udzielonym Małgorzacie Czyńskiej w Wysokich Obcasach przyznaje, że zdjęcia do albumu pochodzą z największego w Polsce internetowego serwisu nieruchomości Gumtree („zapisywałam zdjęcia na dysku, wysyłałam je znajomym, zagłębiałam się w ten świat”, „autorami są właściciele, anonimowi oferenci. Oficjalnie wysłałam wiadomości do tych anonimowych oferentów, do których udało mi się dotrzeć przez Gumtree, z prośbą o zgodę na wykorzystanie fotografii. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Tym samym zdjęcia przechodzą w ''publiczną przestrzeń internetu''. Owszem, mogłam sama fotografować te wnętrza, chodząc na spotkania z oferującymi wynajem”).

Widziałem książkę na issuu. Mało, że żadne ze zdjęć nie jest podpisane imieniem i nazwiskiem autora, ale na stronie tytułowej napisano wyraźnie, że zdjęcia pochodzą z archiwum Autorki.  To ewidentne przywłaszczenie autorskich praw osobistych. Jednakże autorka albumu ostatnio także tłumaczy się prawem autorskim: 
"Prawo autorskie chroni wyłącznie przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze (art. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych). Oznacza to, że ochroną prawno autorską objęte są takie fotografie, które są oryginalne (wcześniej nikt, takiej fotografii nie zrobił) oraz noszą piętno autora. Nie każda fotografia jest więc chroniona prawem autorskim. Jednym z pomocnych badań w określeniu indywidualności danego wytworu (fotografii) jest tzw. badanie statystycznej jednorazowości. (...) Takich cech nie mają fotografie wnętrz lokali, które mają na celu przedstawienie umeblowania tego lokalu i jego ogólnego wyglądu. Większość osób poproszonych o zrobienie takiej fotografii zrobiłaby ją podobnie."
"art. 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnieniem lub prawami gatunku twórczości. Jeżeli jakaś fotografia wnętrza mieszkania, uznana zostałaby za podlegającą ochronie prawnoautorskiej, to taką fotografię, można zamieścić w książce poświęconej wynajmowi mieszkań, bez konieczności uzyskiwania zgody jej autora."

Tyle, że pani Natalia wyrwała zdanie z kontekstu, bo art. 1 punkt 1 w pełni brzmi:
„Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia”. 
Pominęła też punkt 4: „Ochrona przysługuje twórcy niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności.”

Powołując się na artykuł 29 zapomniała spojrzeć, że tenże pochodzi z rozdziału o tytule „Dozwolony użytek chronionych utworów”, który zawiera również artykuły mówiące:
Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące możliwości.  (art. 34)
oraz
Dozwolony użytek nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy. (art. 35)

Skoro, jak sama stwierdza, "większość osób poproszonych o zrobienie takiej fotografii zrobiłaby ją podobnie", czemu zatem nie wykonała tych zdjęć sama? Pani Natalia nie zdecydowała się na ten ruch, "bo wiem, że jako osoba mająca do czynienia z fotografią, estetyką czy projektowaniem mogłabym zacząć szukać w tych wnętrzach ''czegoś ładnego'' - ot tak, z przyzwyczajenia." Jest na to rozwiązanie, wystarczyło poprosić kogoś znajomego nie mającego do czynienia z fotografią o wykonanie tych zdjęć, najlepiej za pomocą idiotaparatu.

Co to ma wspólnego z wolną kulturą? Otóż część zwolenników i propagatorów wolnej kultury zachwyciła się tą obroną pani Fiedorczuk, powołując się na jej słowa. U zwolenników wolnej kultury zaczynają się pojawiać głosy oceniające, co jest utworem, a co nie, nie biorące pod uwagę zdania autorów dzieła. Do czego to prowadzi? Do tego, że zwolennik wolnej kultury zaczyna podważać indywidualny charakter działalności twórczej, żeby znaleźć uzasadnienie do wykorzystania czyjejś twórczości bez pytania o pozwolenie, ba, zaczyna wymagać od twórcy, by wykazał, że jego dzieło ma taki charakter. Gorzej jeszcze, zaczyna orzekać, że to dzieło czy to zdjęcie nie jest utworem, więc jest „publicznym”, czytaj wspólnym, wolnym do swobodnego wykorzystania. Tylko pytam na jakiej podstawie?

Najśmieszniejsze jest to, że o tym czy coś jest dziełem czy nie, najwięcej ostatnimi czasy w dyskusji o prawach autorskich mówią nie twórcy, nawet nie krytyka artystyczna, ale ci, którzy są bezpośrednio zainteresowani odbiorem i wykorzystaniem dzieł, czyli odbiorcy.

Do czego to może prowadzić? Przykładowo weźmy twórczość pani Katarzyny Kozyry. Znamy wszyscy historię jej „Piramidy zwierząt”. Do dzisiejszego dnia ta instalacja dla specyficznej części społeczeństwa nie jest dziełem, sztuką, lecz przestępstwem i zbrodnią wobec praw zwierząt. Podobnie sztuka autorstwa Włocha Maurizio Cattelana dla katolików z Krucjaty Młodych jest bluźnierstwem. Tak samo "chrześcijanie z całego świata są oburzeni wystawą Richarda Hamiltona", która również okazuje się bluźnierstwem.

Czy na pewno odbiorca ma decydować o tym, co jest dziełem, a co nim nie jest? Jeśli tak jest, to w Polsce, zależnie od tego, kto będzie u steru, czy populista czerpiący głosy z moherowych zasobów, czy ktokolwiek inny, twoja praca raz okaże się utworem, sztuką, a za parę lat może okazać się nic nie warte, dozwolone do swobodnego wykorzystania, nawet bez pytania ciebie o pozwolenie, bez podania twojego autorstwa, dlatego tylko, że ktoś nie uzna indywidualnego charakteru twojej pracy.

Przekonany jestem, że to autor przede wszystkim powinien decydować, czy to co zrobił jest dziełem. To autor powinien w pierwszym rzędzie decydować, co się z jego utworem będzie dziać dalej. To jest jego praca i jego własność. To autor musi się zmierzyć z krytyką, to on ryzykuje publikując, że stanie się albo pośmiewiskiem, albo rzeczywiście uznany zostanie za artystę. To nie odbiorca ma decydować, czy może wykorzystać czyjąś pracę, bo według odbiorcy ta praca nie jest utworem. Owszem, odbiorca może wyrazić się pozytywnie lub negatywnie, uznać coś za sztukę lub nie, ma do tego pełne prawo, ale nie ma prawa wykorzystywać bez zgody twórcy czyjegokolwiek utworu.

Siła wolnej kultury, możliwość jej rozwoju tkwi w twórcach. Wolna kultura nie wygra jeśli nie przekona twórców do siebie. Nie zrobi tego jednak naginając prawo autorskie, nie szanując niezbywalnych praw autorów lub broniąc czy powołując się na takie zachowania jak pani Fiedorczuk, nawet nie skandaliczne, ale nieodpowiedzialne jak zachowanie beztroskiego nastolatka ściągającego zdjęcia z Internetu do gazetki szkolnej.

Wolna kultura tak, ale nie za wszelką cenę i z pewnością nie przeciw autorom. Droga wolnej kultury to bezwzględna uczciwość wobec autorów i poszanowanie ich praw, to układ z twórcami, przede wszystkim za ich zgodą. Źle się stanie jeśli zwolennicy wolnej kultury zrażą do siebie twórców beztroskim postępowaniem, naginaniem ich prawa do własności. Jeśli autorzy będą przeciw wolnej kulturze ze strachu przed nadużyciem ich dzieł, z troski o swój dorobek i swoje prawa, już nie tylko majątkowe ale i niezbywalne prawa autorskie osobiste, to przegraliśmy. Wolna kultura w ostatnich latach poczyniła ogromny krok naprzód, lecz przyklaskując takim zachowaniom jak pani Fiedorczuk, robi dwa kroki wstecz.

Boję się takich głosów wśród propagatorów wolnej kultury, boję się, że kiedyś zobaczę jakiś swój materiał, wykorzystany bez mojej zgody lub podpisany nazwiskiem kogoś, kto nie uzna w moich materiałach cech indywidualnych utworu.

niedziela, 5 maja 2013

Nie ściągam majtek przez głowę


„Bayer Full ma już 27 lat. (…) Mimo że członkowie zespołu mają swoje lata, to na koncertach na scenę ciągle lecą staniki z numerem telefonu, a zespół koncertuje od Australii po Amerykę.”
Judyta Sierakowska, „Disco ponad wszystko”, Puls Biznesu Weekend, wrzesień 2011 r.

Rzeczywiście über alles, disco rządzi się swoistymi prawami. Czy tymi samymi prawami może rozporządzać się każda dziedzina sztuki? Czy sztuka może być ponad wszystko, ponad wszelkie zasady i wymogi, wymóg jakości?

Dotarła do mnie informacja, że opublikowano nowy, 9 w 2013-tym roku, numer ArtPapieru. Zajrzałem, czasami czytam tam ciekawe felietony czy wywiady. Machinalnie klikam na dział poezji. Przeklęty zwyczaj, natrętny podobnie jak klikanie w aktualizowane zdjęcia profilowe znajomych na Facebooku. Na ArtPapierze również znajome mi zdjęcie i równie znajome nazwisko - Przemysław Witkowski. No ba. Nie byle kto w świecie literackim. Poczułem się, jak na koncercie rockowym w momencie wyjścia oczekiwanej gwiazdy na scenę.

Zobaczmy, co opublikowano, tym bardziej że dawno nie miałem okazji śledzić działalności tego dość czynnego artystycznie twórcy. Wybaczcie, że nie zacytuję tu tekstów z powodu ich miniaturowych rozmiarów, więc zacytowanie równałoby się publikacji, a to balansować może na granicy łamania autorskich praw majątkowych.

Pierwszy wiersz, „Polonia restituta”, mógłby pretendować  do próby uwspółcześnienia wiersza Tuwima „Idzie Grześ przez wieś”. Mógłby, lecz jest problem, nie tylko w tym, że brak tu tego rodzaju rytmiki, problem w tym, że brak temu tekstowi czegokolwiek. To obrazek, spostrzeżenie, ani oryginalne, ani błyskotliwe. Poeta nie należy do młodych wiekiem na tyle, by dla niego przedstawiony obraz był czymś nowym, taki obrazek jest „polski” już od wielu lat, nie widzę tu niczego, co w Polsce zostało odzyskane. Nie sądzę też, że poeta dotąd żył w jakimś zamknięciu, oderwaniu od rzeczywistości, by te spostrzeżenie było dla samego autora czymś tak odkrywczym i pobudzającym do napisania tekstu. Przykro mi, tym razem nadania orderu za wybitne osiągnięcia na polu oświaty, nauki, sportu, kultury, sztuki, gospodarki, obronności kraju, działalności społecznej, służby państwowej, ani też za rozwijanie dobrych stosunków z innymi krajami - nie będzie.

Druga miniatura to „swetry”. Ale te tureckie, czyli wracamy do przeszłości. Wiersz na topie, bo moda lat, gdy tureckie sweterki były standardowym ubiorem większości eleganckich polskich mężczyzn, zatoczyła koło i dziś często świetnie się odnajduje w tym jakże innym współczesnym świecie. Swetry Witkowskiego są stare, sprane. Z sentymentem wyciąga je z szafy. Sentymentalizm jednak, podobnie jak zakochanie, nie powinien być przewodnim, a już zwłaszcza nie powinien być jedynym motywem do napisania wiersza. Może być impulsem, myślą początkową, niczym więcej. Za tym powinny dalej pójść przemyślenia, praca nad tekstem.

Ten tekst to nie zła myśl, może być wykorzystany jako ciekawy wstęp do jeszcze ciekawszego wiersza, lub nawet, przy dobrej kompozycji, jako przerywnik lub kadr w większym obrazie, w cyklu wierszy. Tylko wtedy nie widzę możliwości publikacji takiego utworu jako wyrwanego z kontekstu całości dzieła. „swetry” jednak pozostały na etapie fazy wstępnej, pierwszej myśli, dostrzeżonego obrazka, chwili. Mam wrażenie, że sam autor nie bardzo wie, co tak naprawdę chciał powiedzieć, a już absolutnie nie zaprzątnął sobie głowy tym, jak to powiedzieć. Staram się jak mogę sięgnąć drugiego dna, z tego niewielkiego zbioru wersowych fiszek, powiązać jakieś obrazy, ale one są niejasne, jak u niechlujnego studenta. Ten tekst jest tak nieokreślony, jak zawarte w nim wielokrotnie słowa „ktoś”, i jak nieokreślony jest „ten dzień”. Staram się dociec, jaki wyjątkowy dzień jest wart takiego upamietnienia. Czyżby autor miał na myśli dzień Bożego Narodzenia w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych, moment gdy dziecko wyciąga spod choinki turecki sweterek? Tylko te spod choinki były nowiutkie, świeże, drzewko nie stało w szafie, a jak wspomnieliśmy, swetry Witkowskiego są stare i sprane.

Józef Tretiak w szkicu „Adam Asnyk jako wyraz swojej epoki” (KSW, Kraków 1922, s. 36) napisał: „Nie jest zadaniem poezji lirycznej, ani w ogóle poezji, konsekwentne rozwijanie jakiejś myśli we wszystkich kierunkach, wyczerpywanie wszystkich jej zastosowań.” Zgadzam się, nie mylmy sztuki z podawaniem kawy na ławę, czy wielkanocnym laniem wody. Lecz nie mylmy także spostrzeżenia, sentencji, myśli zapisanej na naprędce znalezionej kartce, z wierszem czy poezją. Pisanie miniatur to nie tworzenie fiszek, to nie sentencjonalizm. Według mnie to jedna z trudniejszych form poetyckich. Nie jest łatwo w miniaturze zawrzeć to, co się chce powiedzieć. Miniatura często wymaga więcej pracy, kreślenia, poprawek, niż zwykłego rozmiaru wiersz. Pisanie haiku to coś znacznie więcej niż jego trójwersowa budowa o liczbie sylab 5-7-5.

Dalej Tretiak pisze, że do poezji „należy tylko budzenie uczuć i myśli, rzucanie ziarna w duszę słuchacza, ziarna, które tam potem samo będzie kiełkować i rozwijać się, i im więcej własnych soków dusza słuchacza użyczy temu rozwojowi, tym większą radość sprawiać mu będzie zbudzona w nim myśl lub uczucie.” Czy wiersze Witkowskiego rzuciły we mnie jakieś ziarno? Tak, kilka ziaren padło.

Zastanawiam się, czym kierował się Przemysław Witkowski wysyłając te teksty noszące znamiona niemocy twórczej, czy wręcz pisania "na odpieprz". Czy autora termin gonił? Redakcja pisma wysłała maila z prośbą o teksty na tyle zaskakującego, że autor chwycił to, co miał pod ręką? Czy też autor z nudów sięgnął po stare notatki, jak do tej szafy ze starymi spranymi swetrami, i poczuł nagłą potrzebę wykorzystania ich, bo szkoda żeby się zmarnowały? Dobrze, więc można nad nimi popracować, rozbudować, przebudować, niekoniecznie publikować. To, że budowa stanęła, a wylanych fundamentów żal, nie oznacza, że teren można oddać na boisko szkolne.

A może to stan charakterystyczny dla wielu twórców muzyki? Starzeją się, coraz mniej sił na koncerty, płyty nie idą, nic nowego nie wymyślę, więc na bazie dotychczasowej popularności strzelę tekścik popowy, chrzanić dotychczasowych fanów a 12-latki niech się jarają. Parę koncercików, będzie pisk pod sceną, bo śpiewa dla państwaaaaaaa!!!! Piaaaaaseeeeek!!!! Piaaaaaaseeeecznyyyyyyy! WOW!

Tylko „okruchy jesieni” „w liniach życia” mego nie przyprawiają o „wielkie lśnienie”. Czterdziestodwuletni wokalista śpiewający na scenie sentymentalne pieśni mnie nie bierze, nie podnieca, nie ściągam majtek przez głowę. Jego osobowość, ta telewizyjna, na mnie nie wpływa, chyba, że odstręczająco.

Może to mój błąd, że wciąż patrzę na tekst, w oderwaniu od tego, kto go napisał. Może to mój błąd, że staram się nie patrzeć na tekst przez pryzmat autora, staram się nie podniecać tym, kto go napisał, a podniecać się jakością samej treści. Uważam, że teksty publikowane winny charakteryzować się jakąś jakością, wartością, ale wynikającą z poziomu artystycznego tekstu, nie z tego, iż autorem jest osobnik o takim a nie innym nazwisku.

Tu pojawia się kolejne zasiane przez Witkowskiego we mnie ziarno. Na jakiej zasadzie publikuje się takie teksty? Czym kierują się redaktorzy pism dobierając wiersze do publikacji? Rodzaj publikowanych tekstów świadczy poniekąd o poziomie pisma. Wątpliwe w przypadku tych wierszy jest kierowanie się jakością. Rozumiem, że nazwisko Witkowski w powiązaniu z imieniem Przemysław znaczy niemało, że podobnie jak ja, inni również z tego powodu zerkną do pisma. Lecz czy redaktor musi się tym kierować? Nie chcę myśleć, że teksty zostały opublikowane tylko ze względu na to, że autor posiada takie a nie inne imię i nazwisko. Nie brakuje w polskim świecie literackim dobrych twórców, także tych z "nazwiskami", nie mogą redaktorzy więc narzekać na beztalencie polskiej społeczności literackiej, nie muszą brać co popadnie. Znam kilku redaktorów, dumnie (i słusznie) zawsze podkreślających, że są redaktorami tego czy tamtego pisma. Tylko po co się jest redaktorem? Czy po to żeby puszczać bezkrytycznie teksty „nazwisk”, choćby ten sam tekst bez tego „nazwiska” nie zwrócił ich najmniejszej uwagi, lub tyle tylko mu jej poświęcili, by trafić do kosza? Gdzie tu miejsce na profesjonalizm? Jak ufać redaktorom wysyłając teksty do pism? Gdzie tu odpowiedzialność redaktorów za pismo? Odpowiedzialność nie tylko przed "naczelnym", ale przede wszystkim przed czytelnikami?

Gdzie tu miejsce na redaktora, który ma, i powinien mieć wpływ, na rozwój dzieła, rozwój także samego autora. Sztuka, dzieło, które nam jest przedstawiane, to nie tylko efekt talentu i pracy artysty, to często też wynik wielogodzinnych, wielotygodniowych, nie zawsze przyjemnych "kłótni" redaktorskich między autorem a redagującym jego tekst. W przypadku tych tekstów redaktorzy zrobili krzywdę nie tylko pismu, czytelnikom, lecz także autorowi.

Przemysław Witkowski ma już 31 lat… Mimo że ma swoje lata, to na tym koncercie na scenę nie polecą staniki z numerem telefonu.