wtorek, 14 maja 2013

Wolna kultura po trupach do celu czyli jak zostać krytykiem artystycznym


Piosenkarka Natalia Fiedorczuk wydaje album pod tytułem „Wynajęcie”. Nie byłoby w tym nic doniosłego w takim stopniu, w jakim się stało przez sposób w jaki autorka to zrobiła. W wywiadzie udzielonym Małgorzacie Czyńskiej w Wysokich Obcasach przyznaje, że zdjęcia do albumu pochodzą z największego w Polsce internetowego serwisu nieruchomości Gumtree („zapisywałam zdjęcia na dysku, wysyłałam je znajomym, zagłębiałam się w ten świat”, „autorami są właściciele, anonimowi oferenci. Oficjalnie wysłałam wiadomości do tych anonimowych oferentów, do których udało mi się dotrzeć przez Gumtree, z prośbą o zgodę na wykorzystanie fotografii. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Tym samym zdjęcia przechodzą w ''publiczną przestrzeń internetu''. Owszem, mogłam sama fotografować te wnętrza, chodząc na spotkania z oferującymi wynajem”).

Widziałem książkę na issuu. Mało, że żadne ze zdjęć nie jest podpisane imieniem i nazwiskiem autora, ale na stronie tytułowej napisano wyraźnie, że zdjęcia pochodzą z archiwum Autorki.  To ewidentne przywłaszczenie autorskich praw osobistych. Jednakże autorka albumu ostatnio także tłumaczy się prawem autorskim: 
"Prawo autorskie chroni wyłącznie przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze (art. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych). Oznacza to, że ochroną prawno autorską objęte są takie fotografie, które są oryginalne (wcześniej nikt, takiej fotografii nie zrobił) oraz noszą piętno autora. Nie każda fotografia jest więc chroniona prawem autorskim. Jednym z pomocnych badań w określeniu indywidualności danego wytworu (fotografii) jest tzw. badanie statystycznej jednorazowości. (...) Takich cech nie mają fotografie wnętrz lokali, które mają na celu przedstawienie umeblowania tego lokalu i jego ogólnego wyglądu. Większość osób poproszonych o zrobienie takiej fotografii zrobiłaby ją podobnie."
"art. 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnieniem lub prawami gatunku twórczości. Jeżeli jakaś fotografia wnętrza mieszkania, uznana zostałaby za podlegającą ochronie prawnoautorskiej, to taką fotografię, można zamieścić w książce poświęconej wynajmowi mieszkań, bez konieczności uzyskiwania zgody jej autora."

Tyle, że pani Natalia wyrwała zdanie z kontekstu, bo art. 1 punkt 1 w pełni brzmi:
„Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia”. 
Pominęła też punkt 4: „Ochrona przysługuje twórcy niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności.”

Powołując się na artykuł 29 zapomniała spojrzeć, że tenże pochodzi z rozdziału o tytule „Dozwolony użytek chronionych utworów”, który zawiera również artykuły mówiące:
Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące możliwości.  (art. 34)
oraz
Dozwolony użytek nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy. (art. 35)

Skoro, jak sama stwierdza, "większość osób poproszonych o zrobienie takiej fotografii zrobiłaby ją podobnie", czemu zatem nie wykonała tych zdjęć sama? Pani Natalia nie zdecydowała się na ten ruch, "bo wiem, że jako osoba mająca do czynienia z fotografią, estetyką czy projektowaniem mogłabym zacząć szukać w tych wnętrzach ''czegoś ładnego'' - ot tak, z przyzwyczajenia." Jest na to rozwiązanie, wystarczyło poprosić kogoś znajomego nie mającego do czynienia z fotografią o wykonanie tych zdjęć, najlepiej za pomocą idiotaparatu.

Co to ma wspólnego z wolną kulturą? Otóż część zwolenników i propagatorów wolnej kultury zachwyciła się tą obroną pani Fiedorczuk, powołując się na jej słowa. U zwolenników wolnej kultury zaczynają się pojawiać głosy oceniające, co jest utworem, a co nie, nie biorące pod uwagę zdania autorów dzieła. Do czego to prowadzi? Do tego, że zwolennik wolnej kultury zaczyna podważać indywidualny charakter działalności twórczej, żeby znaleźć uzasadnienie do wykorzystania czyjejś twórczości bez pytania o pozwolenie, ba, zaczyna wymagać od twórcy, by wykazał, że jego dzieło ma taki charakter. Gorzej jeszcze, zaczyna orzekać, że to dzieło czy to zdjęcie nie jest utworem, więc jest „publicznym”, czytaj wspólnym, wolnym do swobodnego wykorzystania. Tylko pytam na jakiej podstawie?

Najśmieszniejsze jest to, że o tym czy coś jest dziełem czy nie, najwięcej ostatnimi czasy w dyskusji o prawach autorskich mówią nie twórcy, nawet nie krytyka artystyczna, ale ci, którzy są bezpośrednio zainteresowani odbiorem i wykorzystaniem dzieł, czyli odbiorcy.

Do czego to może prowadzić? Przykładowo weźmy twórczość pani Katarzyny Kozyry. Znamy wszyscy historię jej „Piramidy zwierząt”. Do dzisiejszego dnia ta instalacja dla specyficznej części społeczeństwa nie jest dziełem, sztuką, lecz przestępstwem i zbrodnią wobec praw zwierząt. Podobnie sztuka autorstwa Włocha Maurizio Cattelana dla katolików z Krucjaty Młodych jest bluźnierstwem. Tak samo "chrześcijanie z całego świata są oburzeni wystawą Richarda Hamiltona", która również okazuje się bluźnierstwem.

Czy na pewno odbiorca ma decydować o tym, co jest dziełem, a co nim nie jest? Jeśli tak jest, to w Polsce, zależnie od tego, kto będzie u steru, czy populista czerpiący głosy z moherowych zasobów, czy ktokolwiek inny, twoja praca raz okaże się utworem, sztuką, a za parę lat może okazać się nic nie warte, dozwolone do swobodnego wykorzystania, nawet bez pytania ciebie o pozwolenie, bez podania twojego autorstwa, dlatego tylko, że ktoś nie uzna indywidualnego charakteru twojej pracy.

Przekonany jestem, że to autor przede wszystkim powinien decydować, czy to co zrobił jest dziełem. To autor powinien w pierwszym rzędzie decydować, co się z jego utworem będzie dziać dalej. To jest jego praca i jego własność. To autor musi się zmierzyć z krytyką, to on ryzykuje publikując, że stanie się albo pośmiewiskiem, albo rzeczywiście uznany zostanie za artystę. To nie odbiorca ma decydować, czy może wykorzystać czyjąś pracę, bo według odbiorcy ta praca nie jest utworem. Owszem, odbiorca może wyrazić się pozytywnie lub negatywnie, uznać coś za sztukę lub nie, ma do tego pełne prawo, ale nie ma prawa wykorzystywać bez zgody twórcy czyjegokolwiek utworu.

Siła wolnej kultury, możliwość jej rozwoju tkwi w twórcach. Wolna kultura nie wygra jeśli nie przekona twórców do siebie. Nie zrobi tego jednak naginając prawo autorskie, nie szanując niezbywalnych praw autorów lub broniąc czy powołując się na takie zachowania jak pani Fiedorczuk, nawet nie skandaliczne, ale nieodpowiedzialne jak zachowanie beztroskiego nastolatka ściągającego zdjęcia z Internetu do gazetki szkolnej.

Wolna kultura tak, ale nie za wszelką cenę i z pewnością nie przeciw autorom. Droga wolnej kultury to bezwzględna uczciwość wobec autorów i poszanowanie ich praw, to układ z twórcami, przede wszystkim za ich zgodą. Źle się stanie jeśli zwolennicy wolnej kultury zrażą do siebie twórców beztroskim postępowaniem, naginaniem ich prawa do własności. Jeśli autorzy będą przeciw wolnej kulturze ze strachu przed nadużyciem ich dzieł, z troski o swój dorobek i swoje prawa, już nie tylko majątkowe ale i niezbywalne prawa autorskie osobiste, to przegraliśmy. Wolna kultura w ostatnich latach poczyniła ogromny krok naprzód, lecz przyklaskując takim zachowaniom jak pani Fiedorczuk, robi dwa kroki wstecz.

Boję się takich głosów wśród propagatorów wolnej kultury, boję się, że kiedyś zobaczę jakiś swój materiał, wykorzystany bez mojej zgody lub podpisany nazwiskiem kogoś, kto nie uzna w moich materiałach cech indywidualnych utworu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz